*Ross*
- Świetnie.Może uda mi się ją wyrwać. - uśmiechnąłem się.
Louis przewrócił oczami, nienawidził, kiedy zaklepywałem w ten sposób dziewczyny.
- Ale jaja. - zaśmiał się Ashton. - To ona!
Obaj podążyliśmy za jego spojrzeniem. Przed lokalem stała niewysoka dziewczyna, brunetka, i rozmawiała przez telefon. Nie była jakiegoś konkretnego typu urody. Miała kasztanowe włosy, rozjaśnione na końcach, była szczupła i zgrabna. Osobiście wolałem blondynki, ale ona była niczego sobie.
- Zdecydowanie będzie moja. - skwitowałem.
- Nie łudź się nawet, Ross. Nie wygląda na taką łatwą. - mruknął Louis.
- Nie wierzysz we mnie? - uniosłem pytająco brew.
- Nie ma takiej opcji, stary. - powiedział Louis, zaciągając się
kolejnym szlugiem. - Takie laski trzymają się z daleka od facetów,
takich jak my.
- Prawo natury. - dodał Ashton, dopijając trzecie piwo.
- Dla mnie nie ma rzeczy, niemożliwych. - powiedziałem, nie spuszczając wzroku z brunetki.
- Stary, w co ty brniesz? Ona w życiu ci nie ulegnie. - bąknął Ash, zamawiając przy okazji wishky.
- Rozumiem, że to wyzwanie. - nachyliłem się nad stołem i zaplotłem dłonie na blacie. - Ile warte?
Przez chwilę panowie milczeli, po czym Ashton oblizał dolną wargę i uderzył pięścią w stół:
- Stawiam 200 dolarów.
Ponownie uniosłem brew.
-Coś mało, to jedna trzecia twojego tygodniowego kieszonkowego.
Ashton posłał mi mordercze spojrzenie.
- Ja dokładam 300. - powiedział Louis, gasząc papierosa w popielniczce. - Ale musimy ustalić pewne zasady.
- Jestem otwarty na propozycje. - odparłem, nie spuszczając wzroku z bruneta.
Nie
chciał tego zakładu. Byłem pewien, że ta panna mu się spodobała, co
sprawiało, że jeszcze bardziej nie mogłem się doczekać, by ją wyrwać.
- Masz miesiąc.
- I tak będzie moja wcześniej.
- Ma ci jeść z ręki....
- Jak każda inna. - zaśmiałem się.
- Ale jeśli ci się nie uda... oddajesz nam po 500 dolarów na głowę. - przemówił tym razem Ashton.
Parsknąłem śmiechem.
- Stawiasz 200, a jeśli zawiodę ty otrzymujesz 500? - zakpiłem. - To chyba nie zbyt sprawiedliwy układ.
- Skoro jesteś tak bardzo pewny swego, co ci szkodzi? - spytał brunet, uśmiechając się wrednie.
Bezczelny gnojek.
Wyciągnąłem dłoń.
- Interesy z wami to czysta przyjemność.
*Laura*
Miami wydało mi się o wiele przyjemniejszym miejscem niż zatłoczony Nowy Jork.
W centrum, gdzie aktualnie byłam, jest wiele sklepów i barów.
Jest też kino, kręgielnia i niewielki lunapark, czyli jest wiele miejsc do spotkań za znajomymi.
Wszystko świetnie, tylko, że na ten moment nie miałam żadnych znajomych.
Ludzie w klasie wydawali się mili, ale miałam przeczucie, że z nikim się jakoś specjalnie nie zaprzyjaźnię.
Postanowiłam wstąpić do kawiarni, w pobliżu kina, bo przypomniałam sobie, że nie jadłam nic od śniadania i zrobiłam się odrobinę głodna. Usiadłam na wysokim krześle, przy ladzie i spojrzałam w menu.
- Co mogę ci podać?
Spojrzałam w górę i napotkałam spojrzenie jednej ze sprzedawczyń, wysokiej dziewczyny, o rudych włosach i miłym uśmiechu, ubranej w firmowy sweterek.
- Mrożoną kawę ze śmietanką... i rogala z dżemem.
- Jasne.. jeśli mogę... - nachyliła się nad ladą i ściszyła głos do szeptu. - Rogale są z rana, więc niezbyt świeże. Za to mogę polecić jabłecznik. Pyszny, świeży, dopiero co z pieca.
Uśmiechnęłam się do dziewczyny i przystałam na jabłecznik.
- Świetny wybór. - zapisała w zeszycie i udała się na zaplecze, po moje zamówienie.
*Vanessa*
Od kiedy Laura wyszła minęły już prawie dwie godziny, a ja się strasznie zamartwiałam.
W głowie miałam setki różnych scenariuszy... oczywiście wątpiłam, by leżała gdzieś w rowie, no cóż... martwa, bo za taki obrót spraw dostałabym nieźle po głowie od rodziców... co nie zmienia faktu, że się martwiłam. Co prawda Miami było o 10 razy bezpieczniejszym miastem niż NY, ale i tak nie podobało mi się, że moja mała siostra sama plącze się po mieście o takiej porze.
Prawie podskoczyłam gdy mój telefon zadzwonił.
Spojrzałam na ekran, ale był to jedynie SMS. Ale nie od Laury - od Rikera.
Przełknęłam głośno ślinę i odblokowałam telefon.
/Może miałybyście z siostrą ochotę na jakiś wypad w weekend? Może kręgle w sobotę?/
Uśmiechnęłam się sama do siebie, czytając tą wiadomość. Naprawdę mi zależało, żeby mieć w tym mieście jakichś przyjaciół, a ten cały Riker wydawał się miły i uprzejmy. Dlatego też nie myślałam długo nad odpowiedzią:
/Sobota? Idealnie! O 20 na kręgielni?/
Po dwóch minutach otrzymałam odpowiedź:
/Jasne, to jesteśmy umówieni ;)/
*Laura*
Podczas, gdy dziewczyna przygotowywała moje zamówienie, wyjęłam z kurtki telefon, ze zdziwieniem stwierdziłam, że dostałam wiadomość.
Od jakiegoś chłopaka ze szkoły. Ashtona.
/Impreza u mnie, sobota godzina 21, ulica McColma, siódmy dom od głównej ulicy/
Muszę przyznać, że zdziwiła mnie ta wiadomość. Co prawda przedstawił mi się dziś w szkole, nawet przytrzymał mi drzwi, gdy wybiegałam z budynku, śpiesząc się na autobus, ale nie wiedziałam, że chłopak zapamiętał to na tyle, by zaprosić mnie na imprezę.
Szybko sprawdziłam jego profil i bez trudu stwierdziłam, że musi być niesamowicie popularny.
Miał pełno zdjęć z przyjaciółmi i znajomymi, których mijałam rano na korytarzu.
Dodałam dwa do dwóch i doszłam do wniosku, że pojawienie się na imprezie kogoś tak lubianego jak on, mogłoby pomóc mi znaleźć paru znajomych.
- Widzę, że zostałaś zaproszona na imprezę do Ashtona. - usłyszałam głos dziewczyny, która postawiła przede mną ciastko i kawę, uprzednio rzucając okiem na ekran mojego telefonu.
- Tak.. tak mi się wydaje. - odparłam.
- Nieźle jak na nową. Bo jesteś tutaj nowa, prawda?
- Ja... Tak, wprowadziłyśmy się z siostrą niedaleko, parę dni temu... Skąd znasz Ashtona?
- Oj, tutaj wszyscy go znają. - zaśmiała się. - Jest dość znany i lubiany. Ale nikt nie zna go tak dobrze jak ja.
- O... Jesteś jego dziewczyną? - spytałam, biorąc łyka kawy.
- Broń Boże! - zaśmiała się, po czym wyciągnęła ku mnie dłoń. - Jestem Rose, jego przyrodnia siostra.
- Rozumiem. - uśmiechnęłam się, lekko zażenowana. - Laura.
- Chodzisz do Altern?
- Tak, przedostatnia klasa.
- Nieźle, ja maturalna.- uśmiechnęła się, odrzucając do tyłu rude włosy. - Wydajesz się miła, dlatego słuchaj... potrzebujesz może kogoś kto by cię wprowadził w życie szkoły, czy ogólnie w to miasto? Bo z tego co mi się zdaje, nie jesteś stąd, prawda?
- Mieszkałam w Nowym Jorku...
- No właśnie. Więc pewnie przyda ci się pomocna duszyczka, która wyjaśni ci co i jak?
- Tak, byłoby miło.
Dziewczyna uśmiechnęła się serdecznie.
- Super. W takim razie znajdę cię jutro w szkole, oki?
Pokiwałam powoli głową.
- To jesteśmy umówione.
Posyłając mi ostatni uśmiech, poszła obsłużyć dwójkę chłopaków, którzy przed chwilą weszli do kawiarni.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Naprawdę zakolegowałam się przed chwilą z dziewczyną ze szkoły.
Niby nic wielkiego, ale jak dla takiej aspołecznej osoby jak ja to i tak wiele.
W spokoju dokończyłam mrożoną kawę i zjadłam jabłecznik - dziewczyna miała rację, był przepyszny - po czym opuściłam kawiarnię, żegnając się uprzednio z moją nową koleżanką.
Następnie, spacerując główną drogą, w stronę domu, zatrzymałam się na chwilę na plaży, patrząc jak fale obijają brzeg w świetle księżyca.
Może życie tutaj nie będzie takie złe...
--------------------------------
Witamy po bardzo dłuuugiej przerwie.
Wracamy z nowymi pomysłami i nową energią do pracy!
Mamy nadzieję, że wam się spodoba, komentujcie!
- autorki